logo

Moja historia

fotografia-sprzet

Fotografia – przygoda, która zaczęła się gdy miałem 10 lat. Wtedy to, trafiła w moje ręce, dwuobiektywowa lustrzanka polskiej produkcji – START 66, należąca do mojego ojca. O fotografii i fotografowaniu wiedziałem wówczas mniej, niż dzisiaj o… szczycie Annapurna, na przykład (wiem, że jest, że ma więcej niż 8 tys., i że jest piękny)…Aparat był dla mnie, na początku, po prostu fajną, nową, fascynującą zabawką.

Zacząłem dorastać. W szkole średniej zająłem się fotografią bardziej metodycznie. Kółko fotograficzne dało mi wiedzę i praktykę, pozwalającą na samodzielne wykonanie zdjęcia, od doboru właściwej kliszy (jeśli wybór był), poprzez wszystkie procesy, do wklejenia w album poprawnej i trwałej odbitki. Poznałem wtedy zapach i smak „chemii” fotograficznej, a i nie raz poparzyła mnie suszarka (do odbitek).

Był to początek lat 80-tych, czasów tak ciekawych, że fotografia często przegrywała… Ówcześnie, zakup trochę lepszego sprzętu, był dla nastoletniego, niezamożnego fotografa amatora, cudem finansowym i organizacyjnym. Zwłaszcza na prowincji. Sprzęt z podręczników fotograficznych i reklam w czasopismach zza „żelaznej kurtyny”, pozostawał w sferze marzeń. W zasięgu był, a często i nie był, jedynie ten „Made In CCCP”. Moją pierwszą lustrzanką, był Zenit 11, ze standardowym Heliosem 58mm. Aparat z wbudowanym światłomierzem, i chociaż nie w obiektywie, to jednak było TO coś.Błędem była wówczas decyzja, żeby pożyczyć go koledze Lechowi (Lecho wypijał 12 piw, i zjadał duże jabłko na dwa kęsy), bowiem już nigdy go nie ujrzałem. Podobnie jak i aparatu…

W drugą dekadę lat 80-tych, wszedłem jako posiadacz Zenita 12 TTL + Helios 58mm/f2, a po nim Zenita 12 XP + Helios 58mm/f2 + Jupiter 135mm/f3.5. Zafascynowały mnie wówczas materiały diapozytywowe (slajdy). Istniało już wtedy w Polsce kilkanaście fotolabów, wywołujących diapozytywy w procesie E-6. Odbitki ze slajdów charakteryzowała mniejsza ziarnistość, większe nasycenie barw i większy kontrast, niż z negatywu.

Jednak nie wykonywałem takich odbitek – były zbyt drogie. Zadowalałem się samymi przeźroczami, zresztą…, czy jest lepszy sposób na oglądanie zdjęć, niż seans przeźroczy? Wieczór, przyjaciele, piwo, orzeszki, płonąca świeca, i światło z rzutnika… No cudo, po prostu (czekam zniecierpliwiony, aż cyfrowe projektory video stanieją…).Fotografowałem wszystko, co mnie otaczało: przyrodę, zwierzęta, ludzi… Oczywiście, 36 klatek ogranicza i zmusza fotografa do działań przemyślanych, szczególnie jeśli używa się aparatów w pełni manualnych, a zasoby „kieszeni” są znikome (lub zerowe).Na przełomie lat 80/90, urządziłem w końcu ciemnię fotograficzną. Zarywałem całe noce, bez końca eksperymentując z fotografią czarno-białą. Zmarnowałem masę papieru…

Fotografów zawodowych było kiedyś mało, byli trudno dostępni, a może zbyt drodzy, więc byłem „wykorzystywany” na każdym ślubie rodziny lub znajomych. Zaopatrzony w dwa sovietskie „cacka” Zenita XP i Feda 5; w jednej zwykła klisza negatywowa, a w drugiej pozytywowa – „walczyłem” z nowym wyzwaniem fotograficznym. To wtedy zrozumiałem jak trudna i odpowiedzialna, ale też ekscytująca jest fotografia ślubna. Zdobywałem nowe doświadczenia i szlifowałem reporterski warsztat.
Oczywiście, nie można mylić ówczesnej fotografii ślubnej, z jej współczesną siostrą. To zupełnie odmienne osobowości. Przyczyna nie leżała tylko po stronie sprzętu, dostępnych materiałów światłoczułych marki Foton (PRL) i Orwo (DDR) (wysokoczułe, dobrej jakości, klisze fotograficzne były nieosiągalne). Artystyczna fotografia ślubna, po prostu, formalnie nie istniała.

Owszem, fotografowało się artystycznie, ale nie dotyczyło to fotografii ślubnej. Nowa fotografia ślubna pojawiła się dopiero w latach 90-tych. Może poświęcę temu tematowi oddzielny artykuł, bo to temat zbyt obszerny.

Nowy wiek, przyniósł fotografii ogromne zmiany. Dzięki technice cyfrowej, stała się ona tak popularna, jak poranna kawa. Przykład. Jestem fotografem ślubnym. Niegdyś, w czasie ceremonii w kościele, obok mnie pojawiał się jeden, góra dwóch „dodatkowych” fotografów. Dzisiaj, ta liczba potroiła się, a jeśli nie występuje lęk przed gniewem kapłana, przed ołtarzem pojawia się cały „rój” paparazzi’ch, z rękami wyciągniętymi przed sobą. Powiedziałbym, że ta charakterystyczna sylwetka fotografa-amatora – to prawdziwy znak czasu.

Współczesna fotografia (cyfrowa, i/lub tradycyjna) różni się od swych „poprzedniczek”, ale jedynie w zakresie rejestracji obrazu, pomiaru światła i szybkości autofokusa, czy też dostępności sprzętu. Cała reszta, to wciąż nieodmiennie, patrzenie na świat przez otwór obiektywu…, z palcem na spuście, gotowym do „strzału”.

Pozdrawiam.

 

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*