Nareszcie ruszamy…! Długo wyczekiwany wyjazd na Roztocze Ukraińskie (Roztocze Wschodnie). Tym razem za robotę organizacji, zabrał się team „DRZEWIASTY & ROZTOKA”, czyli mówiąc „krócej” – Jarek „drzewo” Kuchta i Wojtek „łosio” Łosiewicz (I love Them).
Z Zamościa wyruszamy 17-ką. Mijamy Tomaszów, tankowanie (w tym kawą i „Żywicą”) w Lubyczy Królewskiej, i błyskawiczna odprawa po naszej stronie. Ukraińscy pogranicznicy nie byli już tacy wyrozumiali jak nasi, ale i tak poszło szybko, może godzinka…
No to jesteśmy na Ukrainie…
I teraz, nie do końca wiem, jak zacząć… W zasadzie, jako fotograf, a raczej fotoreporter, powinienem już nic nie pisać, tylko odesłać cię do galerii poniżej. Opisywanie, tej krótkiej eksploracji, tylko słowami, byłoby tym samym… No to inaczej: wyobraź sobie, że ty, osoba widząca, próbujesz opisać komuś niewidzącemu (od urodzenia), przedmiot, którego nigdy nie dotknął, nigdy o nim nie słyszał. Dla kogoś mojego pokolenia, znaczącym ułatwieniem będzie, wspomnienie PRLu, a nawet odległego PRLu; lata 70-te, a może i 60-te. Spróbuj sobie wyobrazić wsie, które nie mają utwardzanych dróg, albo drogi z kamiennego kruszca, szutrowe, piaszczyste. Takie połączenia ciągną się całymi kilometrami… Co ciekawe, Jarek z Wojtkiem zauważyli, iż ich jakość, poprawiła się od czasu, kiedy objeżdżali trasę, jakiś miesiąc temu (zniknęło dużo dziur, w tej dziurawej nawierzchni). Na szczęście, kilka dni wcześniej trochę padało, bo gdyby od tygodnia „suszyło”, jakoś nie wyobrażam sobie, na przykład, prania wywieszonego na zawietrznej, po przejechaniu „drzewiastej hordy”…
A na tych gościńcach: obok samochodów zrobionych w XXI wieku, archaiczne post-sowieckie „ładzianki”, jakieś samoróbki, traktory pokryte rdzą, smarem i brudem… Ale przede wszystkim – konne zaprzęgi, tak zwane „wozy”; stare, wyeksploatowane, przesiąknięte obornikiem. No i krowy, pojedyncze, albo małe stadka, swobodnie pędzone drogą…
A przy tych gościńcach: walące się płoty, resztki porzuconych gospodarstw, walące się budynki gospodarcze, wraki różnych pojazdów, jakiegoś drobnego sprzętu rolniczego, znaki drogowe wykonane z drewna.
Domy i inne budynki, są z reguły zaniedbane. Owszem, czasem widać, że komuś powodzi się całkiem dobrze… Oglądając swoje fotografie, nie potrafię się powstrzymać od bolesnej konstatacji: wszechobecne bieda, bałagan, zaniedbanie, brud, brak infrastruktury – ale przydrożne kapliczki błyszczą i świecą złoceniami, cerkwie tak samo, przystanki autobusowe (chociaż nie spotkaliśmy ani jednego autobusu) wymalowane w narodową symbolikę z hasłami „Cлава України „… (Niech mnie ktoś oświeci, bo nie wiem o co chodzi.)
Na polach, główną siłą pociągową jest koń, w zasadzie – tylko mizernej postury i zdrowia, przepracowana „szkapa” (chociaż zdarzają się też zadbane i piękne). Chłopi orzą paski małych poletek archaicznymi jednoskibowcami, sadzą kartofle z wiadra, roztrząsają „gnój” widłami (ech – wracają wspomnienia młodości, bo ja ze wsi jezdnym)…
Często naszej podróży, towarzyszyły jakieś rzeczułki i potoki. Trudno by szukać przeprawy przez nie, inne niż typowy bród. Oczywiście – jakże by inaczej – ekipy niezmiernie się tym faktem rajcowały. Przy okazji, zaliczyłem jedną taką przeprawę na własnych nogach (buty nadal się suszą, bo nastąpił „przelew”, górą…).
No dobra, dosyć marudzenia. Teraz zdjęcia.
Ponieważ chciałem, żeby wszyscy uczestnicy mogli odnaleźć siebie, lub swoje auta, materiał jest bardzo obszerny. iDLATEGO podzieliłem go na części. W przeciwnym razie, bardzo długo by się wczytywał.
/część 2 (na końcu też jest link)/
Miła babcia, to Polka. Mówi czystą polszczyzną.
/zobacz część 2/
Fajne foty ale info i link do części 2 mało widoczne