1920 BITWA WARSZAWSKA, to kolejny film Jerzego Hoffmana, o ulubionej dla niego tematyce. Miałem okazję wziąć udział w tym przedsięwzięciu, jako epizodysta, albo inaczej – statysta.
Przymiarki strojów odbyły się dzień wcześniej i dzięki temu poznałem zarys charakteryzacji mojej „postaci” – Żyda Starozakonnego. Uznałem, że będę mógł wykorzystać strój, a dokładniej chałat (długi, cienki płaszcz), pod którym zdołam schować moją lustrzankę…
No i – udało się… 🙂
Teraz, czekam na premierę. Tym bardziej, że 1920 BITWA WARSZAWSKA, to pierwszy polski film w technice 3D. No i ta scenografia, po prostu powalająca. Gdybym obudził się wśród tego zgiełku, na wielkim kacu, albo pod wpływem tego, czy owego, zapewne uwierzyłbym, że można podróżować w czasie… 😀
[Tak, tak… Starozakonny na tej fotografii, to właśnie ja. Fot. Piotrek Molenda]
Piątek, 5:30 rano: No to… „kręcimy”.
Ponieważ do fotografowania nie używam obiektywów typu zoom, a wyłącznie stałek – zadanie miałem utrudnione. Kierownictwo planu zdjęciowego bardzo krytycznie podchodziło do aparatów w rękach statystów, a duża lustrzanka wybitnie rzuca się w oczy. Zmiana „szkieł” nie wchodziła w grę. Podpiąłem więc obiektyw 50 mm (Nikkor AF 50mm f/1.4G), i tylko nim, od początku do końca fotografowałem. Nie było to proste, bo używałem aparatu crop’owego, a więc 50-tka była, w tym przypadku, nie standardem, ale trochę „za ciasną” portretówką.
Nie obyło się bez nieprzewidzianych zdarzeń: jeden z bolszewickich żołdaków uderzył kolbą karabinu w mój aparat, ukrywany pod chałatem, podczas kręcenia sceny pędzenia tłumu. Nic się, na szczęście, nie stało.
Robiłem zdjęcia podczas przerw, prób, ale także kręcenia scen. No cóż… Jak się okaże, że w filmie jeden z Żydów chowa pod chałatem aparat fotograficzny z innej epoki, to trzeba będzie wyjaśnić to tak: w „Panu Wołodyjowskim” (także Hoffmana – jakby kto nie wiedział) jeden z huzarów był (podobno) posiadaczem zegarka na ręku, a że świat w miejscu nie stoi, i techniczna cywilizacja się rozwija, dzisiaj zegarek to zbyt skromny byłby gadżet…
Jako ciekawostkę dodam, iż sam mistrz Hoffman nie dał się dostrzec na planie, tak jak to widujemy w relacjach telewizyjnych. Nie było żadnego krzesełka z napisem „reżyser”, ani wyraźnie najważniejszej osoby z tubą w ręku. Z rzadka, od czasu do czasu, dało się słyszeć Jego głos, dobywający się skądś, niczym głos Stwórcy, przemawiający do Mojżesza na pustyni…
Zdjęcia możesz obejrzeć w dwóch wersjach. Na początku zdjęcia w stylizacji RETRO. Się wysiliłem i spróbowałem uczynić te zdjęcia starszymi o 100 lat. Same się, zresztą, o to prosiły…
Niżej, to fotografie po typowej (dla mnie) obróbce. W jednej i drugiej wersji, zdjęcia nie całkowicie się „pokrywają”.
[I znowu ja…]
Jak nazywają się te czapki z daszkiem, podobne do :maciejówek” noszone przez Żydów i gdzie można je kupić?
Świetny pomysł, jeszcze lepsza realizacja!
NIKON RULEZ:-)
Mozna prosic o kontakt ? 🙂
Zdjęcia rewelacyjne, to cud że nikt ci zabrał aparatu w czasie kręcenia filmu
pozdrawiam
jeden z wielu statystów